sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 26

(Letty)
Stałam z boku przyglądając się tańczącym ludziom. Luke gdzieś poszedł, więc zostałam sama. Nagle moją uwagę przyciągnął przystojny mężczyzna. Miał on brązowe włosy ustawione do góry i ciemne oczy. Chłopak ubrany był w czarny garnitur, w którym wyglądał nieziemsko. W pewnym momencie zauważyłam, że mężczyzna mi się przygląda. Zarumieniłam się i spuściłam głowę.
- Witaj. – powiedział szatyn miękkim głosem, w którym wyczułam angielski akcent. Podniosłam wzrok i zauważyłam przystojniaka w garniturze tuż obok mnie. –Jestem Kol.
- Letty. – powiedziałam uśmiechając się, a chłopak chwycił moją dłoń i delikatnie ucałował. Jego miękkie usta dotknęły mojej rozgrzanej skóry dając ulgę. Następnie podniósł się i spojrzał mi prosto w oczy. Gdy tak patrzyłam w te ciemne źrenice widziałam w nich coś co mnie przyciągało, widziałam w nich coś co było mi w jakimś stopniu znane.
- Widziałem jak tańczyłaś. Czy dałabyś mi tą przyjemność i zatańczyłabyś ze mną.
- Z przyjemnością. – odpowiedziałam i ukłoniłam się.
Razem z Kol'em poszliśmy na parkiet. Okazało się, że mężczyzna wspaniale tańczy, przez co bardzo dobrze się z nim bawiłam.
- Widzę Cię tu pierwszy raz, a na pewno taką osobę jak ty bym zapamiętał. – powiedział szatyn.
- Przyjechałam, ze znajomymi do Waszyngtonu i dowiedzieliśmy się, że jest bal, więc uznaliśmy, że wpadniemy. – odpowiedziałam i posłałam niewinny uśmiech w jego stronę.
- Ten chłopak, z którym tańczyłaś to właśnie twój znajomy? – pokiwałam głową. – Ja jestem stąd, w sumie to z Londynu, ale przeprowadziłem się w tą okolicę jakieś pół roku temu. Znając moje szczęście to niedługo znowu się przeniosę.
- Dlaczego?
- Żebym Ci to powiedział musimy przynajmniej umówić się na kawę. – chłopak posłał mi zadziorny uśmiech.
- Przyjmuję wyzwanie. – odpowiedziałam.
***
(Lily)
Brian ponowie wystrzelił ogień w kierunku żyjących trzech goryli. W końcu i oni się podpalili.
- Szybko spadamy! – wykrzyczał, a ja pobiegłam do wyjścia. Biegliśmy korytarzami, aż w pewnym momencie przed nami nie wiadomo skąd znalazło się pełno ochroniarzy z samym gospodarzem na czele. – Mamy przejebane. – powiedział Brian, a moje serce podskoczyło.
- Jeszcze jeden ruch i zginiecie. – powiedział Toretto. –Jeden z jego goryli wyszedł na środek, a z jego dłoni zaczęły wydobywać się błyskawice.
- Spokojnie nie chcemy kłopotów. – gospodarz się zaśmiał.
- Było trzeba o tym pomyśleć zanim włamaliście się do biura.
Mężczyzna podszedł do mnie i chwycił za ramie tak mocno, że myślałam, że zaraz mi coś złamie. Upuściłam książkę na ziemię i starałam się nie krzyczeć. Potem podszedł do mnie Torreto i spojrzał w moje oczy.
- Ładna, szkoda będzie Cię zabić. – powiedział i złapał mnie za policzek. – ale cóż trudno. – Potem podszedł do Briana i złapał swoją lewą dłonią za jego nadgarstek. – Z tobą będzie jakoś łatwiej. – Wtedy zauważyłam, że jego prawa dłoń zaczyna płonąć, a ogień przechodzi przez jego ramię i klatkę piersiową. – Wiesz jestem ogniem i mam nie ciekawą moc samozapłonu, którą mogę Ci pokazać. – mężczyzna zaczął cały płonąć, a ogień wszedł już na Brian'a, który zaczął krzyczeć. Jego ręce płonęły, a żywioł przemieszczał się po jego torsie dotykając już szyi. Krzyki szatyna były nie do zniesienia. – Twoja kolej. – powiedział i spojrzał na mnie. Widziałam jak jego dłoń wędruję po moją. Nagle Brian chwycił nadgarstek Torreta i spojrzał w jego oczy.
- Jestem ogniem idioto, więc nie możesz mnie zabić czymś, co mnie stworzyło. Na szczęście ja inaczej umiem zadawać ból. – powiedział i uśmiechnął się szyderczo, po czym odepchnął mężczyznę. Wtedy cały budynek się zatrząsł, a szyby i żarówki zaczęły pękać. Padłam na ziemię, szybko wyczułam książkę i ruszyłam biegiem, odwróciła się tylko, aby sprawdzić, czy Brian jest za mną.
- Biegnij! – usłyszałam jego głos, wiec nie zatrzymując się mijałam kolejne pokoje pędząc przez labirynt korytarzy.
***
(Letty)
Rozmowę z Kol'em przerwało pękające szkło wszyscy odwrócili się w tamtym kierunku. Nagle wszystkie szyby wleciały do pomieszczenia. Ludzie zaczęli krzyczeć, a Kol popchnął mnie na ziemię. Żarówki zaczęły migotać i pękać, a ludzie w popłochu uciekali z sali depcząc innych. Kilka razy oberwałam prosto w brzuch, ale Kol zasłonił mnie własnym ciałem. Obejrzałam się na schody i zauważyłam postać stojącą na środku, która śmiała się. To on. To on jest odpowiedzialny za śmierci. Starałam się podnieść, ale nie mogłam poruszyć nogą. Zauważyłam, że tajemnicza postać zaczęła schodzić po schodach, po czym chwyciła jakiegoś mężczyznę. Widziałam jak żyły psychopaty zaczynają świecić na czerwono, a chłopak, którego trzymał pada martwy na ziemię. Morderca się zaśmiał i podszedł do kolejnej osoby powtarzając czynność. Zamknęłam oczy nie chcąc widzieć tego po raz drugi. Nagle poczułam jak czyjeś silne ramiona otaczają mnie i podnoszą z ziemi. Był to Kol, który wynosił mnie z pomieszczenia. Psychopata zauważył nas i zaczął iść w naszym kierunku, ale szatyn rzucił w niego nożem trafiając chłopaka w nogę. To pozwoliło nam wyjść z domu. Kol zbił szybę przypadkowego samochodu i otworzył go. Następnie posadził mnie na miejscu pasażera sam zaczynając łączyć kable pod deska rozdzielczą w taki sposób, aby samochód zapalił. Nagle usłyszałam warkot silnika i ruszyliśmy.
***
(Lily)
Wbiegłam na główną salę i zauważyłam, że jest ona całkowicie zrujnowana. Wszędzie było szkło i krew. Leżało tam pełno ciał ludzi, którzy przyszli na bal, a po środku zauważyłam stojącą postać. Nie panując na sobą pisnęłam widząc tą rzeź. Mężczyzna się odwrócił w moim kierunku, a ja go rozpoznałam. Kai. Był cały umazany krwią, a na twarzy miał uśmiech. W jego oczach było coś obcego, coś zimnego. Chłopak chwycił jakaś kobietę, która pod wpływem jego dotyku zaczęła krzyczeć. Żyły psychopaty zaczęły robić się czerwone i przechodziły od rąk po samą szyję. On wysysał z niej życie.
- Kai! – krzyknęłam, ale chłopak nie reagował. Zauważyłam, że patrzy na kolejną kobietę, która przesuwała się ranna wzdłuż kąta. Uśmiechnął się szerzej, a kobieta nagle znikła, a raczej stała się niewidzialna. Jednak można było dostrzec gdzie się znajduję, ponieważ zostawiała po sobie ślady krwi. Kai podszedł do niewidzialnej dziewczyny i ją chwycił, a po chwili jej martwe ciało upadło na ziemię. – Kai! Przestań! – Chłopak wreszcie się na mnie spojrzał, a potem znikł. Po chwili znowu się ukazał stał parę milimetrów ode mnie i patrzył się prosto w moje oczy. Wstrzymałam oddech, a moje serce biło tak szybko, że myślałam że wyskoczy. Nagle wzrok szatyna powędrował za moje plecy. Również spojrzałam w tamtym kierunku i zauważyłam czołgającego się człowieka. Zagrodziłam mu drogę swoi ciałem. – Przestań! – Chłopak mnie nie słuchał i minął. Złapałam go za rękę chcąc go zatrzymać, ale szatyn odwrócił się do mnie. Podniósł rękę sprawiając, że uniosłam się nad ziemią i odepchnął mnie, tak, że przeleciałam przez całą salę. Nagle wszystko zgasło.
***
(Letty)
Gdy w końcu zaczęłam w miarę trzeźwo myśleć zrozumiałam, że jadę samochodem z człowiekiem, którego w ogóle nie znam, z człowiekiem, który w garniturze trzyma noże. Wyczułam swój sztylet, który miałam ukryty w opasce na udzie. Powoli wyciągnęłam Kunai i mocniej przycisnęłam rączkę. W końcu szybkim ruchem przyłożyłam ją Kol'owi do szyi.
- Kim jesteś? Czego chcesz? – Chłopak się zaśmiał.
– Wiesz, że dajesz po sobie poznać kiedy chcesz zakatować? – powiedział w ogóle nie zwracając uwagi na to, że trzymam ostrze przy jego szyi.
- Odpowiadaj! – wykrzyczałam.
- Porywcza jesteś, widać, że masz coś z ognia.
- O czym ty gadasz. – jeszcze bliżej przyłożyłam ostrze. Kol zatrzymał samochód i nagle złapał mnie za nadgarstek wyrywając sztylet. Obracał go kilka razy między palcami śmiejąc się przy tym. Moje serce podskoczyło mi do gardła. No to jestem martwa. Ruszyłam się na fotelu i syknęłam kiedy moją nogę przeszył niewyobrażalny ból. Kol spojrzał na mnie pytająco.
- Masz. – podał mi moje ostrze i sam podniósł moją nogę delikatnie oglądając.. – Chyba to tylko skręcenie. – powiedział i spojrzał prosto w moje oczy. – Może zaboleć. – dodał i następnie szybkim ruchem nastawił kostkę. Krzyknęłam z bólu, ale potem było lepiej. Spojrzałam na chłopaka, było w nim coś dziwnego, coś, co mówiło mi, że mogę mu zaufać.
- Dziękuję. – powiedziałam. Kol znowu zapalił samochód i ruszyliśmy przed siebie. – Dokąd jedziemy? – zapytałam.
- Odwożę Cię do hotelu. – powiedział spokojnie, a ja nawet nie chciałam się pytać skąd wie gdzie mieszkam. Kiedy byliśmy jeż przed moim hotelem spojrzałam się na chłopaka. – Letty?
- Tak.
- Tu masz mój numer. – podał mi kartkę z cyframi. – Spotkajmy się jutro w jakiejś kawiarni, a wszytko Ci wytłumaczę, tylko nie mów nikomu. – Pokiwałam głową i wyszłam z pojazdu. Powoli skierowałam się na górę. Kiedy weszłam do sypialni byłam sama. Nie było Luke'a, Lily, a nawet Brian'a. Szybko znalazłam swój telefon i zadzwoniłam do nich. Po paru sygnałach blondyn odebrał.
- Letty, wszystko w porządku? Gdzie jesteś? - mówił szybko.
- Tak żyję, przyjechałam do naszego hotelu. Czy wszystko z tobą w porządku?
- Tak, wyprowadziłem Lily, jest nie przytomna, a Brian pojechał do hotelu.
- Przyjedź tu z nią.
- Właśnie prowadzę urwisku, zaraz będziemy. – powiedział i rozłączył się.
Po paru minutach drzwi się otworzyły, a do środka wszedł blondyn trzymając na rękach moją przyjaciółkę. Położył ją na łóżku i odwrócił się do mnie.
- Na pewno wszystko w porządku? – zapytał i odgarnął kosmyk moich włosów za ucho. Delikatnie przegryzł wargę, a ja rzuciłam się mu na szyję. Chłopak zamknął mnie w swoim uścisku przez co poczułam się bezpiecznie.
- Teraz jest w porządku. – wyszeptałam.


_________________________
Awwwwwwwwwww ta ostatnia scena <3 Ja osobiście uwielbiam Luke i Letty ^^
A wy kogo lubicie? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Hanchesteria