sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 26

(Letty)
Stałam z boku przyglądając się tańczącym ludziom. Luke gdzieś poszedł, więc zostałam sama. Nagle moją uwagę przyciągnął przystojny mężczyzna. Miał on brązowe włosy ustawione do góry i ciemne oczy. Chłopak ubrany był w czarny garnitur, w którym wyglądał nieziemsko. W pewnym momencie zauważyłam, że mężczyzna mi się przygląda. Zarumieniłam się i spuściłam głowę.
- Witaj. – powiedział szatyn miękkim głosem, w którym wyczułam angielski akcent. Podniosłam wzrok i zauważyłam przystojniaka w garniturze tuż obok mnie. –Jestem Kol.
- Letty. – powiedziałam uśmiechając się, a chłopak chwycił moją dłoń i delikatnie ucałował. Jego miękkie usta dotknęły mojej rozgrzanej skóry dając ulgę. Następnie podniósł się i spojrzał mi prosto w oczy. Gdy tak patrzyłam w te ciemne źrenice widziałam w nich coś co mnie przyciągało, widziałam w nich coś co było mi w jakimś stopniu znane.
- Widziałem jak tańczyłaś. Czy dałabyś mi tą przyjemność i zatańczyłabyś ze mną.
- Z przyjemnością. – odpowiedziałam i ukłoniłam się.
Razem z Kol'em poszliśmy na parkiet. Okazało się, że mężczyzna wspaniale tańczy, przez co bardzo dobrze się z nim bawiłam.
- Widzę Cię tu pierwszy raz, a na pewno taką osobę jak ty bym zapamiętał. – powiedział szatyn.
- Przyjechałam, ze znajomymi do Waszyngtonu i dowiedzieliśmy się, że jest bal, więc uznaliśmy, że wpadniemy. – odpowiedziałam i posłałam niewinny uśmiech w jego stronę.
- Ten chłopak, z którym tańczyłaś to właśnie twój znajomy? – pokiwałam głową. – Ja jestem stąd, w sumie to z Londynu, ale przeprowadziłem się w tą okolicę jakieś pół roku temu. Znając moje szczęście to niedługo znowu się przeniosę.
- Dlaczego?
- Żebym Ci to powiedział musimy przynajmniej umówić się na kawę. – chłopak posłał mi zadziorny uśmiech.
- Przyjmuję wyzwanie. – odpowiedziałam.
***
(Lily)
Brian ponowie wystrzelił ogień w kierunku żyjących trzech goryli. W końcu i oni się podpalili.
- Szybko spadamy! – wykrzyczał, a ja pobiegłam do wyjścia. Biegliśmy korytarzami, aż w pewnym momencie przed nami nie wiadomo skąd znalazło się pełno ochroniarzy z samym gospodarzem na czele. – Mamy przejebane. – powiedział Brian, a moje serce podskoczyło.
- Jeszcze jeden ruch i zginiecie. – powiedział Toretto. –Jeden z jego goryli wyszedł na środek, a z jego dłoni zaczęły wydobywać się błyskawice.
- Spokojnie nie chcemy kłopotów. – gospodarz się zaśmiał.
- Było trzeba o tym pomyśleć zanim włamaliście się do biura.
Mężczyzna podszedł do mnie i chwycił za ramie tak mocno, że myślałam, że zaraz mi coś złamie. Upuściłam książkę na ziemię i starałam się nie krzyczeć. Potem podszedł do mnie Torreto i spojrzał w moje oczy.
- Ładna, szkoda będzie Cię zabić. – powiedział i złapał mnie za policzek. – ale cóż trudno. – Potem podszedł do Briana i złapał swoją lewą dłonią za jego nadgarstek. – Z tobą będzie jakoś łatwiej. – Wtedy zauważyłam, że jego prawa dłoń zaczyna płonąć, a ogień przechodzi przez jego ramię i klatkę piersiową. – Wiesz jestem ogniem i mam nie ciekawą moc samozapłonu, którą mogę Ci pokazać. – mężczyzna zaczął cały płonąć, a ogień wszedł już na Brian'a, który zaczął krzyczeć. Jego ręce płonęły, a żywioł przemieszczał się po jego torsie dotykając już szyi. Krzyki szatyna były nie do zniesienia. – Twoja kolej. – powiedział i spojrzał na mnie. Widziałam jak jego dłoń wędruję po moją. Nagle Brian chwycił nadgarstek Torreta i spojrzał w jego oczy.
- Jestem ogniem idioto, więc nie możesz mnie zabić czymś, co mnie stworzyło. Na szczęście ja inaczej umiem zadawać ból. – powiedział i uśmiechnął się szyderczo, po czym odepchnął mężczyznę. Wtedy cały budynek się zatrząsł, a szyby i żarówki zaczęły pękać. Padłam na ziemię, szybko wyczułam książkę i ruszyłam biegiem, odwróciła się tylko, aby sprawdzić, czy Brian jest za mną.
- Biegnij! – usłyszałam jego głos, wiec nie zatrzymując się mijałam kolejne pokoje pędząc przez labirynt korytarzy.
***
(Letty)
Rozmowę z Kol'em przerwało pękające szkło wszyscy odwrócili się w tamtym kierunku. Nagle wszystkie szyby wleciały do pomieszczenia. Ludzie zaczęli krzyczeć, a Kol popchnął mnie na ziemię. Żarówki zaczęły migotać i pękać, a ludzie w popłochu uciekali z sali depcząc innych. Kilka razy oberwałam prosto w brzuch, ale Kol zasłonił mnie własnym ciałem. Obejrzałam się na schody i zauważyłam postać stojącą na środku, która śmiała się. To on. To on jest odpowiedzialny za śmierci. Starałam się podnieść, ale nie mogłam poruszyć nogą. Zauważyłam, że tajemnicza postać zaczęła schodzić po schodach, po czym chwyciła jakiegoś mężczyznę. Widziałam jak żyły psychopaty zaczynają świecić na czerwono, a chłopak, którego trzymał pada martwy na ziemię. Morderca się zaśmiał i podszedł do kolejnej osoby powtarzając czynność. Zamknęłam oczy nie chcąc widzieć tego po raz drugi. Nagle poczułam jak czyjeś silne ramiona otaczają mnie i podnoszą z ziemi. Był to Kol, który wynosił mnie z pomieszczenia. Psychopata zauważył nas i zaczął iść w naszym kierunku, ale szatyn rzucił w niego nożem trafiając chłopaka w nogę. To pozwoliło nam wyjść z domu. Kol zbił szybę przypadkowego samochodu i otworzył go. Następnie posadził mnie na miejscu pasażera sam zaczynając łączyć kable pod deska rozdzielczą w taki sposób, aby samochód zapalił. Nagle usłyszałam warkot silnika i ruszyliśmy.
***
(Lily)
Wbiegłam na główną salę i zauważyłam, że jest ona całkowicie zrujnowana. Wszędzie było szkło i krew. Leżało tam pełno ciał ludzi, którzy przyszli na bal, a po środku zauważyłam stojącą postać. Nie panując na sobą pisnęłam widząc tą rzeź. Mężczyzna się odwrócił w moim kierunku, a ja go rozpoznałam. Kai. Był cały umazany krwią, a na twarzy miał uśmiech. W jego oczach było coś obcego, coś zimnego. Chłopak chwycił jakaś kobietę, która pod wpływem jego dotyku zaczęła krzyczeć. Żyły psychopaty zaczęły robić się czerwone i przechodziły od rąk po samą szyję. On wysysał z niej życie.
- Kai! – krzyknęłam, ale chłopak nie reagował. Zauważyłam, że patrzy na kolejną kobietę, która przesuwała się ranna wzdłuż kąta. Uśmiechnął się szerzej, a kobieta nagle znikła, a raczej stała się niewidzialna. Jednak można było dostrzec gdzie się znajduję, ponieważ zostawiała po sobie ślady krwi. Kai podszedł do niewidzialnej dziewczyny i ją chwycił, a po chwili jej martwe ciało upadło na ziemię. – Kai! Przestań! – Chłopak wreszcie się na mnie spojrzał, a potem znikł. Po chwili znowu się ukazał stał parę milimetrów ode mnie i patrzył się prosto w moje oczy. Wstrzymałam oddech, a moje serce biło tak szybko, że myślałam że wyskoczy. Nagle wzrok szatyna powędrował za moje plecy. Również spojrzałam w tamtym kierunku i zauważyłam czołgającego się człowieka. Zagrodziłam mu drogę swoi ciałem. – Przestań! – Chłopak mnie nie słuchał i minął. Złapałam go za rękę chcąc go zatrzymać, ale szatyn odwrócił się do mnie. Podniósł rękę sprawiając, że uniosłam się nad ziemią i odepchnął mnie, tak, że przeleciałam przez całą salę. Nagle wszystko zgasło.
***
(Letty)
Gdy w końcu zaczęłam w miarę trzeźwo myśleć zrozumiałam, że jadę samochodem z człowiekiem, którego w ogóle nie znam, z człowiekiem, który w garniturze trzyma noże. Wyczułam swój sztylet, który miałam ukryty w opasce na udzie. Powoli wyciągnęłam Kunai i mocniej przycisnęłam rączkę. W końcu szybkim ruchem przyłożyłam ją Kol'owi do szyi.
- Kim jesteś? Czego chcesz? – Chłopak się zaśmiał.
– Wiesz, że dajesz po sobie poznać kiedy chcesz zakatować? – powiedział w ogóle nie zwracając uwagi na to, że trzymam ostrze przy jego szyi.
- Odpowiadaj! – wykrzyczałam.
- Porywcza jesteś, widać, że masz coś z ognia.
- O czym ty gadasz. – jeszcze bliżej przyłożyłam ostrze. Kol zatrzymał samochód i nagle złapał mnie za nadgarstek wyrywając sztylet. Obracał go kilka razy między palcami śmiejąc się przy tym. Moje serce podskoczyło mi do gardła. No to jestem martwa. Ruszyłam się na fotelu i syknęłam kiedy moją nogę przeszył niewyobrażalny ból. Kol spojrzał na mnie pytająco.
- Masz. – podał mi moje ostrze i sam podniósł moją nogę delikatnie oglądając.. – Chyba to tylko skręcenie. – powiedział i spojrzał prosto w moje oczy. – Może zaboleć. – dodał i następnie szybkim ruchem nastawił kostkę. Krzyknęłam z bólu, ale potem było lepiej. Spojrzałam na chłopaka, było w nim coś dziwnego, coś, co mówiło mi, że mogę mu zaufać.
- Dziękuję. – powiedziałam. Kol znowu zapalił samochód i ruszyliśmy przed siebie. – Dokąd jedziemy? – zapytałam.
- Odwożę Cię do hotelu. – powiedział spokojnie, a ja nawet nie chciałam się pytać skąd wie gdzie mieszkam. Kiedy byliśmy jeż przed moim hotelem spojrzałam się na chłopaka. – Letty?
- Tak.
- Tu masz mój numer. – podał mi kartkę z cyframi. – Spotkajmy się jutro w jakiejś kawiarni, a wszytko Ci wytłumaczę, tylko nie mów nikomu. – Pokiwałam głową i wyszłam z pojazdu. Powoli skierowałam się na górę. Kiedy weszłam do sypialni byłam sama. Nie było Luke'a, Lily, a nawet Brian'a. Szybko znalazłam swój telefon i zadzwoniłam do nich. Po paru sygnałach blondyn odebrał.
- Letty, wszystko w porządku? Gdzie jesteś? - mówił szybko.
- Tak żyję, przyjechałam do naszego hotelu. Czy wszystko z tobą w porządku?
- Tak, wyprowadziłem Lily, jest nie przytomna, a Brian pojechał do hotelu.
- Przyjedź tu z nią.
- Właśnie prowadzę urwisku, zaraz będziemy. – powiedział i rozłączył się.
Po paru minutach drzwi się otworzyły, a do środka wszedł blondyn trzymając na rękach moją przyjaciółkę. Położył ją na łóżku i odwrócił się do mnie.
- Na pewno wszystko w porządku? – zapytał i odgarnął kosmyk moich włosów za ucho. Delikatnie przegryzł wargę, a ja rzuciłam się mu na szyję. Chłopak zamknął mnie w swoim uścisku przez co poczułam się bezpiecznie.
- Teraz jest w porządku. – wyszeptałam.


_________________________
Awwwwwwwwwww ta ostatnia scena <3 Ja osobiście uwielbiam Luke i Letty ^^
A wy kogo lubicie? ^^

Rozdział 25

Szłam z Brian'em na parkiet. Chłopak położył rękę na mojej tali i przyciągnął do siebie. Drugą ręką złapał moją, wiec stworzyliśmy idealną ramę. Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w jego brązowe oczy. Muzyka się rozpoczęła, a my zaczęliśmy tańczyć w jej rytm. Szatyn obrócił mnie, a następnie szybkim ruchem znowu znalazłam się obok niego. Zamknęłam oczy i zauważyłam twarz Jake'a. Kiedy Letty mi powiedziała o jego chorobie nie mogłam uwierzyć. Nie chciałam w to wierzyć. Nie mogę go stracić, nie mogę stracić kogoś, kto jest dla mnie jak brat. Nie mogę stracić kogoś przez tą durną chorobę, nie drugi raz.
- O czym tak myślisz. – usłyszałam głos Brian'a.
- Jake'u.
- Tym chłopaku, który się do Ciebie dobierał? O tym, który chciał Cię zgwałcić? – popatrzyłam się na chłopaka niedowierzając. Jak on może tak mówić o Jake'u, moim Jake'u, który zawsze był przy mnie?
- On jest moim przyjacielem. – powiedziałam dobitnie - Nie możesz tak o nim mówić. Jasne.
- Przyjacielem? – zaśmiał się. – Z Sean'em, który Cię zgwałcił też się przyjaźniłaś?- spojrzałam się na niego i oddaliłam.
- Skąd wiesz, że on mnie zgwałcił. – Brian spojrzał na mnie, najwyraźniej wystraszony.
- Powiedziałaś mi. – kłamca, pieprzony kłamca, jedyną osobą, która o tym wie jest Calum, a on na pewno nikomu by tego nie powiedział. Była to jedyna osoba, której ufałam w taki sposób.
- Nie mówiłam Ci. – wysyczałam przez zęby. – Skąd to wiesz?
- Lily pogadamy, ale nie teraz. – chłopak przybliżył się do mnie, a ja zrobiłam krok w tył. Nie chciałam, żeby mnie dotykał, nie chciałam, żeby przebywał obok mnie. Nie chciałam na niego patrzeć. Odwróciłam się i chciałam odejść, ale złapał mnie za nadgarstek i obrócił do siebie przodem. Podniosłam rękę i uderzyłam go w twarz.
- Nie dotykaj mnie. – wysyczałam i odeszłam od chłopaka.
Poszłam do ogrodu i zaczęłam chodzić w kółko. W moich oczach pojawiły się łzy, ale ni były one spowodowane smutkiem, ale złością. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do jedynej osoby, która mogła mi pomóc.
- Lily? – usłyszałam głos Calum'a po drugiej stronie. – Co się stało? Dlaczego jesteś zła? – jak on dobrze mnie zna, jak on dobrze wie, ze coś się dzieję. Przegryzałam wargę z nerwów.
- Miałeś rację. – powiedziałam w końcu.- On jest dupkiem, mogłam Cię słuchać, przepraszam, że Cię nie słuchałam. Przepraszam. – powiedziałam szybko.
- Spokojnie księżniczko, będzie dobrze jasne, wszystko będzie dobrze. – po drugiej stronie słuchawki usłyszałam dający mi siłę głos Calum'a, mojego Calum'a. – Będzie dobrze. – powtórzył, a ja pokiwałam głową, chodź wiedziałam, że nie może tego zobaczyć. – A teraz wracaj tam z uniesioną głową, odegraj swoją rolę i bądź silna.
-Dobrze. – powiedziałam w końcu.
- Obcujesz?
- Obiecuję. – powiedziałam. – Calum?
- Tak?
- Dziękuję. – mimo, iż nie widziałam chłopaka dobrze wiedziałam, zż się uśmiecha.
- Zawsze do usług księżniczko.
Rozłączyłam się i wróciłam na salę. Z boku zauważyłam Letty, której towarzyszył Luke. Podeszłam do nich i stanęłam obok. Dziewczyna nachyliła się do mnie.
- Gdzie Brain? – zapytała brunetka.
- Nie wiem i nie chce wiedzieć. – odpowiedziałam szybko. Dziewczyna spojrzała się na mnie z troską. – Powiem Ci wszystko potem. – pokiwała głową i złapała mnie za rękę, aby dodać mi siły. Po minucie obok Luke stanął Brian i zaczął coś do niego mówić. Nagle muzyka ucichła, a na schodach pojawił się sam gospodarz. Był to dorosły mężczyzna po 40. Miał czarne dłuższe włosy i zarost. Ubrany był w czarny garnitur, który idealnie na nim leżał. Nie można było mu niczego zarzucić. Zaczął rozgiąć się po sali i się uśmiechnął. Było coś w nim, coś co przyciągało uwagę, jakiś magnetyzm.
- Dziękuję za przybycie. – odezwał się Torreto. Jego głos był wyniosły i szorstki – Cieszę się, że mogę was gościć w moim domu. Mam nadzieję, że dobrze się bawicie i zostaniecie do samego końca. – Wziął kieliszek szampana i wzniósł toast. Wszyscy zebrani goście również wzięli alkohol. – Za miły wieczór, abyśmy jeszcze kiedyś się spotkali. – Wtedy gospodarz upił łyk szampana, a to samo zrobiła reszta gości. Napój był zimny i wyrafinowany. Luke przeszedł na przód i spojrzał się na nas.
- Ok. czas rozpocząć działania. Lily i Brian idziecie razem. – pokiwałam głową, nie chciałam psuć całego planu, tylko dlatego, że nie chciałam patrzyć na tego idiotę. – Przeszukujcie każdy pokój, a jeśli znajdziecie coś ciekawego, to zabieracie to . Jasne?
- Tak. – odpowiedział Brian.
- No to zaczynamy. – powiedział chłopak.
***
(Letty)
Odwróciłam się, aby wyjść z sali i móc zacząć rozglądać się po domu. Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę i obraca w taki sposób, że wylądowałam na torsie chłopaka. Podniosłam głowę i zauważyłam te niebieskie oczy, a potem usta z koczykiem, które wykrzywione były w uśmiechu.
- A ty dokąd? - zapytał się Luke nie puszczając mnie.
- Myślałam, że zaczynamy. – odpowiedziałam cały czas patrząc w oczy chłopakowi.
- No bo zaczynamy.
- To czemu nie idziemy?
- Ktoś musi odwrócić uwagę gości. – blondyn uśmiechnął się przebiegle. Spojrzałam na niego pytająco. – Zatańcz ze mną. – powiedział przegryzając wargę.
- Zwariowałeś? – zapytałam rozbawiona jego słowami. Luke zbliżył swoją twarz do mojej.
- Ja nigdy nie żartuję. – wyszeptał i porwał mnie na parkiet. – Po prostu mi zaufaj, odwrócimy uwagę ludzi, a oni wyjdą. – Wzięłam głęboki wdech i pokiwałam głową.
- Ufam Ci. – powiedziałam, a chłopak jeszcze szerzej się uśmiechnął.
Staliśmy na środku Sali, kiedy rozbrzmiała muzyka do tanga. Wzięłam głęboki wdech.
Luke podszedł do mnie i położył lewą rękę na tali, a drugą złapał moją dłoń w taki sposób, że utworzyliśmy idealną ramę. Zaczął prowadzić, ruszałam nogami w rytm muzyki. W pewnym momencie blondyn obrócił mnie, a następnie zbliżył do siebie. Położyłam swoją nogę na jego, a drugą uniosłam. Usłyszałam oklaski ludzi, którzy nas otoczyli. Uśmiechnęłam się na ten dźwięk i dalej tańczyliśmy. Luke obracał mnie i unosił kilka razy. Nasze ciała idealnie się ze sobą dogadywały, każdy ruch był idealny. Pod koniec muzyki blondyn przechylił mnie, a następnie gdy ostatnie nuty rozległy się uniósł powoli do góry. Moja twarz znajdowała się centymetry od jego. Popatrzyłam w te nieziemskie oczy i poczułam przyjemne mrowienie na całym ciele. Nagle rozległy się głośne oklaski, a my oddaliliśmy się od siebie. Ukłoniliśmy się kilka razy i szeroko uśmiechaliśmy.
***
(Lily)
Luke i Letty odwrócili uwagę większości ludzi, więc niepostrzeżenie wymknęliśmy się z Sali. Przechodziliśmy z pokoju do pokoju. Na końcu korytarza zauważyłam ochroniarzy, którzy pilnowali pokoju. Najwidoczniej tam jest to czego szukamy. Mężczyźni przy drzwiach zwrócili się w naszym kierunku.
- Czego tu szukacie? – zapytał jeden goryl.
- Szukam toalety. – powiedziałam szybko i uśmiechnęłam się.
- W tamtym kierunku. – chłopak wskazał schody.
- Dziękuję bardzo. – odpowiedziałam z uśmiechem. Przeszłam obok dwóch mężczyzn, a Brain szedł obok mnie. Gdy ich mijaliśmy chłopak się odwrócił i wystrzelił ogniem w ich kierunku trafiając prosto w twarz. Mężczyźni zapłonęli, a człowiek ogień szybko do nich podbiegł i skręcił ich kark.
- Co ty odpierdalasz? – spojrzałam na martwe ciała i zasłoniłam usta ręką, aby nie wybuchnąć z krzykiem. – Czemu... Co jest z tobą nie tak? – Chłopak spojrzał się na mnie jakby nie rozumiał czemu jestem roztrzęsiona.
- A miałem ich poprosić, żeby sobie po prostu odeszli?
- Jesteś mordercą. – wysyczałam przez zęby, nie mogłam patrzeć na chłopaka. Jak mogłam widzieć w nim dobro? Jak mogłam być tak głupia?
- Jeśli już sobie to wyjaśniliśmy to możemy wchodzić. – Pociągnęłam za klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły.
- Zamknięte. – powiedziałam.
- Odsuń się. – wykonałam posłusznie polecenie chłopaka, a on wystrzelił ogniem w zamek stapiając go. – Panie przodem. – powiedział i przepuścił mnie do pomieszczenia. Pokój był duży i wszechstronny. Znajdowało się tu pełno regałów, a po środku stało wielkie, stabilne, mahoniowe biurko.
- Ty zobacz czy nie ma niczego na regałach, a ja ogarnę biurko. – powiedział Brian, nie chcąc z nim gadać, ani go oglądać przystałam na ten pomysł. Podeszłam do pierwszej półki i przeglądałam każdą książkę. Nie znalazłam nic podejrzanego. Na kolejnej nadal nic.
- Cholera! Nic tu nie ma. – powiedział zniecierpliwiony Brian.
- Szukaj dalej. – powiedziałam.
- To nie ma sensu. – mówił coraz bardziej zły.
- Twoje marudzenie nie pomaga. – powiedziałam. Brian podszedł bliżej mnie, tak, że byłam prawie oparta o jego plecy.
- A ty masz coś?
- Nie. – powiedziałam szybko.
- Na co jesteś taka zła? – odwróciłam się do niego przodem.
- Serio się pytasz? Może o to, że mnie okłamałeś, może nawet jesteś w to zamieszany. Byłam głupia, że Ci zaufałam.
- Nie każdy jest inteligentny. –powiedział.
- Pieprz się! – powiedziałam coraz bardziej zła.
- Niedawno to zrobiliśmy. – W tym momencie nie wytrzymałam i uderzyłam chłopaka w twarz.
- Nie chce Cię widzieć nigdy więcej. – wycedziłam przez zęby i odeszłam. Podeszłam do lustra, które wisiało w pokoju. Było w nim coś dziwnego, zaczęłam dotykać ściany obok, aż moja ręka natrafiła na przycisk. Lustro się odsunęło, a w środku był sejf. Brian podszedł do mnie i popatrzył na zamek. Złapał klamkę przywołując ogień stopił ją, po czym otworzył drzwiczki. Książka. W środku była książką. Wzięłam przedmiot w rękę i otworzyłam. Na każdej kartce znajdowały się łacińskie słowa, których nie rozumiałam. Szybko zamknęłam lustro i razem z Brian'em już mieliśmy wychodź gdy drzwi się otworzyły i do środka weszło chyba z ośmiu mężczyzn.
- No to mamy mały problem. – odezwał się Szatyn i wystrzelił kule ognia w goryli.

________________________
Przepraszam, że nie było rozdziału dlatego dziś będą dwa ^^
Mam nadzieję, ze dobrze wam minęła sobota kochani <3
Kocham was i dziękuję, że jesteście :*

sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 24

Obudziłam się rano. Nadal leżałam na blondynie. Spojrzałam na niego i zauważyłam, że wciąż śpi. Był taki spokojny, bezbronny. Usiadłam delikatnie, aby go nie obudzić. Wyjrzałam przez okno i zauważyłam, że martwe ciała ptaków po prostu zniknęły. Spojrzałam na rękę, na której wczoraj był napis. Po tym również nie było śladu. Z dala zauważyłam samochód holujący.- Luke. – szturchnęłam chłopaka.
- Ale z ciebie ranny ptaszek. – Luke położył teraz głowę na moich kolanach.
- Jadą po nas. – po tych słowach leniwie podniósł głowę i spojrzał w to samo miejsce co ja.
- O jadą po nas, czemu nic nie mówisz? – zaśmiał się i wyszedł z samochodu.
     Odholowano nas do pobliskiej wsi. Okazało się, ze naprawa nie będzie trwała długo, więc razem z blondynem poszliśmy na śniadanie. Gdy wróciliśmy samochód był już zdolny do jazdy. Zapłaciliśmy i ruszyliśmy w drogę. W końcu po jakiś 2 godzinach dojechaliśmy do Waszyngtonu. Pojechaliśmy do tego samego hotelu co Brian i Lily. Weszliśmy do środka.
- Witamy w hotelu Malzar. – powiedziała recepcjonistka. – Mają państwo rezerwacje? – spojrzałam na Luke’a, a chłopak na mnie.
- Nie – odezwał się Luke. – A nie możemy zameldować się na miejscu? – kobieta wpisała coś w komputer i spojrzała się na nas.
- Przykro mi, ale nie mamy wolnych żadnych pokoi.
- Żadnych? – zapytałam, a kobieta pokręciła głową.
- Przepraszamy.
- Rozumiemy. – odezwał się Luke. Złapał mnie w pasie i wyprowadził z hotelu – Musimy jechać gdzie indziej.
*
Po 15 minutach jeżdżenia po Waszyngtonie natrafiliśmy na hotel.
- Może tu? – pokazałam palcem na budynek.
- Możemy sprawdzić. – powiedział Luke i zaparkował obok hotelu. Wysiedliśmy z auta i skierowaliśmy się do środka. Nikogo nie było na recepcji. – Halo!
- Biegnę! – wykrzyczała kobieta, która po kilkunastu sekundach znalazła się przed nami. – Przepraszam byłam zajęta. Letty? – Spojrzałam się na kobietę, to na Luke’a. – Letty nie pamiętasz mnie? Ostatni raz w sumie widziałyśmy się kiedy miałaś 5 lat.
- Przepraszam, ale nie pamiętam.
- Nic nie szkodzi dziecko. – uśmiechnęła się kobieta. – Jestem ciocia Meggie, ale może pamiętasz Vanessę? Jak byłyście dziećmi to się razem bawiłyście. – wyjaśniła i wtedy w mojej głowie zaświtało.
- Tak pamiętam Vanesse. – odpowiedziałam z uśmiechem. – Jest gdzieś tu?
- Jest teraz w Londynie. W szkole. – odpowiedziała kobieta.
- Musimy się kiedyś spotkać.
- Przekaże jej. – powiedziała ciocia. – To co was sprowadza do hotelu. – tym razem spojrzała na blondyna za mną.
- Chcieliśmy wynająć pokój. – odezwał się skoczek.
- Mamy tylko jeden wolny.
- Bierzemy. – powiedzieliśmy z Luke'iem równocześnie.
Po męczącym dniu, prawie drugiej nieprzespanej nocy, napadzie mojej mocy, mieliśmy dość. Chcieliśmy wziąć tylko prysznic i odpocząć.
- Dobrze w takim razie, zapraszam do pokoju. – Kobieta zaprowadziła nas na samą górę.
     Pomieszczenie znajdowało się na samej górze. Wchodziło się od razu do sypialni, która nie była za duża, ale bardzo przytulna. Na samym środku znajdowało się wielkie łóżko, a obok niego szafki nocne. Po lewej stronie było wejście do łazienki, w której był prysznic i wielkie lustro.

- To ja was zostawię. – powiedziała kobieta i wyszła z pokoju.
- Wezmę prysznic. – powiedziałam do Luke’a, który odłożył nasze bagaże. – A potem możemy spotkać się z Lily i Brian’em.
- Jasne. – zgodził się chłopak.
     Poszłam do łazienki, zdjęłam ubrania i weszłam pod strumień gorącej wody. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się dotykiem cieczy na mojej skórze. Po mojej głowie przebiegało tysiąc myśli, ale większość z nich była skupiona na nożu. Srebrzystym narzędziu, który pojawiał się w moich wizjach. Narzędziu, które odebrało tyle żyć. Otworzyłam oczy i wyszłam z pod prysznica. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. No Letty tyle się zmieniło w tak krótkim czasie. Nie jesteś już normalna, nie masz normalnych znajomych, nie masz normalnego chłopaka, w sumie jak się nad tym zastanowić to w ogóle go nie mam. Dylan jest na mnie zły i się nie odzywa, więc to znaczy koniec...
W końcu się ubrałam i wyszłam z łazienki. Blondyn leżał na łóżku i gapił się w sufit. Położyłam się obok niego nie odzywając się słowem. To wystarczyło. Czułam jak daje mi siłę, czułam jak mówi, że wszystko będzie dobrze, że razem damy radę, że przetrwamy. W końcu blondyn wstał. Usiadłam na łóżku i zaczęłam się mu przyglądać.
- Gdzie idziesz? – zapytałam w końcu.
- Pod prysznic, a co chcesz iść ze mną? – odpowiedział pytaniem na pytanie i "w ogóle" nie spodziewałam się po nim tej ironii.
- Chyba dziś spasuję, ale dzięki za propozycję.
- Jak chcesz. – chłopak zawadiacko się uśmiechnął i zdjął koszulkę.
- Robisz striptiz?
- Chciałabyś urwisie. – odpowiedział i znikł w łazience.
Po około 20 minutach wyszedł . Wyglądał idealnie, jakby właśnie spędził tam pół dnia. Jego włosy były w nieładzie, co dodawało mu uroku. Oczy szeroko otwarte, jakby był wyspany, albo po porannej kawie.
- Idziemy? – zapytał. Pokiwałam głową i wstałam z łóżka.
*
     Po 20 minutach dochodziliśmy z Luke’iem do kawiarni, w której mieli czekać na nas Brian i Lily. Weszliśmy do dużej kafejki, w której panował orzeźwiający nastrój. Naszych przyjaciół jeszcze nie było, więc zajęliśmy stolik. Wzięłam kartę i zaczęłam przyglądać się rodzajom kawy.
- Chcecie złożyć zamówienie? – zapytał kelnerka, która podeszła do stolika.
- Poproszę mrożone latte z syropem truskawkowy. – odezwałam się.
- A coś dla Ciebie. – tym razem spojrzała się na Luke’a, którego pożerała wzrokiem.
- Americano. – powiedział chłopak i nawet nie spojrzał na młodą kelnerkę.
- Oczywiście, zaraz przyniosę. – uśmiechnęła się do blondyna i odeszła. Zaczęłam się śmiać.
- A ty z czego zacieszasz? – zapytał blondyn.
- Bo ta dziewczyna rozbiera Cię wzrokiem, a ty tego nie zauważyłeś. – powiedziałam starając się nie śmiać.
- Widziałem, ale nie zawracam sobie głowy laskami takimi jak ona. – Spojrzałam na dziewczynę, która była średniego wzrostu latynoską. Miała długie czarne włosy i brązowe oczy. W skrócie była ładna.
- Dlaczego? – zdziwiłam się jego odpowiedzią.
- Bo nie. – powiedział.
- Bo nie jest pustą laską, która od razu wskoczyłaby Ci do łóżka?
- Tak Letty dokładnie o to chodzi. – powiedział chłodno. Było mi głupio za tą uwagę.
- Przepraszam. – wycedziłam szybko. – Nie chciałam Cię urazić. – blondyn spojrzał na mnie.
- Nie masz za co przepraszać, nie przejmowałbym się tym co powiedziałaś cały dzień, ale dzięki.
Wtedy usłyszałam jak drzwi do kawiarni się otwierają. Do środka weszła Lily, a za rękę trzymała Brian’a. Widać wiele mnie ominęło.
- Letty. – przytuliła mnie brunetka. Szybko odwzajemniłam uścisk. – Musimy pogadać.
- Oj musimy. – powiedziałam jej na ucho szczerząc się.
W końcu usiadłyśmy przy stoliku razem z chłopakami.
- To jaki jest plan? – zapytał Luke.
- Dowiedzieliśmy się że jutro jest bal który zaczyna się o 20.00. Pójdziemy tam, wmieszamy się w tłum i zaczniemy szukać czegoś, co może nam pomoc. - poinformował Brian.
- Ok., czyli wchodzimy, sprawdzamy wszystko i wypad. – skwitował Luke. – Jest tylko jeden problem.
- Jaki? – zapytał szatyn.
- Ona. – spojrzał się na Lily. – Nie jest żywiołem, więc jak wejdzie?
- Bal nie jest tylko dla nie-ludzi, ale też dla zwykłych śmiertelników, więc pójdzie jako moja osoba towarzysząca.
- Więc, mamy wszytko zaplanowane? – zapytałam.
- Chyba tak. – odpowiedział Brian.
- Świetnie, to my z Lily idziemy się przejść. – powiedziałam i razem z dziewczyną wstałyśmy. – Na razie. – pożegnałam się i wyszłam z przyjaciółką z kawiarni. Poszliśmy do parku – No to może opowiesz mi co się stało? – Lily się zarumieniła.
- No tak wyszło.
- A dlaczego osobą, która mi o tym mówi jest Luke? – dziewczyna wzięła głęboki wdech.
- Ok., powiem Ci wszystko od początku. Tylko mi nie przerywaj. – zagroziła.
- Ok.
- Więc, w sumie zaczęło się kiedy zaczął mnie pilnować. Na początku po prostu nocował u mnie w domu, a potem raz robiliśmy śniadanie i mnie pocałował. To było takie niewinne, nic nie znaczyło, ale potem dla mnie zaczęło coś znaczyć. Cały czas miałam go w głowie, cały czas o nim myślałam. On czuł to samo, przy nim czuję się bezpiecznie, dba o mnie, troszczy się, jest dla mnie strasznie czuły. Jak przyjechaliśmy do Waszyngtonu, to w sumie mamy jeden pokój, no i tak byliśmy… - dziewczyna przegryzła wargę. – No i no. – Dziewczyna się zaśmiała. – Wiesz co się stało.
- Spaliście ze sobą?! – nie mogłam uwierzyć. Moja Lily, moja mała Lily spała z Brian’em.
- Tak, ale to było takie idealne, takie jakie powinno być. Było w tym pełno uczucia, miłości. – powiedziała na co uśmiechnęłam się.
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. – powiedziałam.
- Nie przeszkadza Ci, że to Brian? W końcu chciał Cię zabić... - zauważyła odwracając wzrok. 
- Nie ważne, ważne jest tylko to, że jest dobry dla Ciebie, a jeśli czegoś spróbuje, to ja go zabiję, w końcu Luke mnie trenował.
- Właśnie Luke. – podłapała przyjaciółka.
- Co z nim?
- No błagam Cię, jest dobry i to naprawdę. – zaśmiałam się.
- Jest moim przyjacielem przecież jestem z Dylan’em…
- Właśnie kolejne ciacho! Co u niego?
- Jak się ostatnio widzieliśmy to nie najlepiej. Po pierwsze ma moc, panuje nad wodą.
- Co?
- Też się zdziwiłam, ale to nie koniec. Namówiłam go na treningi z Luke’iem i oni się pokłócili, zaczęli na siebie naskakiwać i Luke powiedział, że mam jego koszulkę i że mam fajne znamię a to brzmi….
- Jak byście ze sobą spali. – dokończyła przyjaciółka.
- Właśnie i przyszedł do mojego domu. Zaczął na mnie naskakiwać. Doszło od słowa do słowa i to chyba koniec.
- Nie to niemożliwe.
- Tego nie jestem taka pewna, ale i tak bardziej martwię się o Jake’a.
- Jake’a? Dlaczego?
- Oprócz tego, że ma problemy z narkotykami, to jeszcze musi wyjechać do Kalifornii do uzdrowiska, są tam osoby z rakiem, które są uzależnione.
- Z rakiem? – zdziwiła się Lily.
- To ty nie wiesz? Jake ma raka, jest strasznie ciężki do wyleczenia.
- O mój boże. – zakryła usta dłońmi. – Musze z nim porozmawiać. – Wyciągnęła telefon i dopiero go włączyła. – Dzwonił do mnie kilka razy, ale miałam wyłączoną komórkę. – Szybko wybrała jego numer i przyłożyła aparat do ucha. – Nie odbiera. – Lily zaczęła płakać.
- Ej, spokojnie, on jest silny on to pokona.
Siedziałam tak z Lily do zmroku, potem w końcu się pożegnałyśmy. Pod koniec się uspokoiła. Uwierzyła w moje słowa, uwierzyła w Jake’a.
*
     W końcu wróciłam do hotelu. Otworzyłam drzwi do pokoju i zauważyłam, ze jestem sama. Poszłam pod prysznic i ubrałam się w piżamy, które składały się z luźniej koszulki i spodenek. Włosy związałam w kok i położyłam się na łóżku. Siedziałam tak i gapiłam się w sufit. Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stał Luke.
- Cześć urwisie. – przywitał się ukazując rząd białych zębów.
- Cześć. – powiedziałam.
- Jest mały problem.
- Jaki?
- Mamy tylko jedno łóżko, a nas jest dwoje, więc możesz spać na podłodze. – zaśmiał się, a ja spojrzałam się na niego wzrokiem typu „mówisz serio” – ok., ok. . – podniósł ręce w geście poddania. – Twoje twarde argumenty mnie przekonały, to ja śpię na podłodze. Idę się umyć, a ty możesz się już kłaść spać, jutro czeka nas długa noc.
- To dobranoc. – powiedziałam i weszłam pod kołdrę. Zamknęłam oczy i próbowałam zasnąć. Nie mogłam tego zrobić, wierciłam, przewracałam z boku na bok, ale w żadnej pozycji nie było mi wygodnie. W końcu Luke wyszedł z łazienki i położył się na podłodze szykując wcześniej prowizoryczne łóżko z koców. Leżałam tak z otwartymi oczami nadal nie mogąc pozbierać się i zasnąć.
-Luke. – powiedziałam w końcu.
- Tak? – odezwał się.
- Wygodnie Ci?
- Serio się pytasz? – zaśmiałam się uświadamiając sobie jakie głupie jest to pytanie.
- Chodzi mi o to, że jeśli chcesz możesz spać ze mną na łóżku.
- Serio?
- Tak, jeśli chcesz.
- Ok. - w tamtym momencie tuż obok mnie pojawił się Luke.
- Nawet do łóżka musisz się teleportować? – zapytałam.
- Tak jest najfajniej. – odpowiedział.
- Dobranoc. - powiedziałam
- Dobranoc. – odwróciłam się plecami do chłopaka i zamknęłam oczy, nadal nic. Przerzuciłam się na drugi bok to samo, znowu się przekręciłam i powtórzyłam tą czynność chyba z 16 razy. – Jak nie przestaniesz się wiercić to chyba Cię zaknebluję i wrzucę do szafy. – Odwróciłam się do chłopaka twarzą.
- Nie wygodnie mi. – powiedziałam.
- Chodź tu. – chłopak przybliżył się do mnie, a ja położyłam swoją głowę na jego klatce piersiowej. Jego bicie serca uspokoiło mnie i zaprowadziło w głęboki sen.
*
     Siedziałyśmy z Lily w pizzeri i jadłyśmy obiad. Dziewczyna zamówiła swoją ulubioną pizze hawajską, a ja wegetariańską. Chłopacy gdzieś poszli, więc zostałyśmy same.
- Po obiedzie pojedź ze mną to zaczniemy powoli szykować się do balu, w końcu zostały tylko 4 godziny.
- Jasne – powiedziałam.
- Jaką masz sukienkę tak w ogóle? – zapytała i wtedy to do mnie dotarło. Rozmawiamy o tym balu przez dwa dni, mamy plan, ale ja nie mam sukienki. Cholera Letty gdzie ty masz głowę?
- Nie mam. – powiedziałam szybko.
- Co?! Jak to nie masz? – zdziwiła się Lily. – Musimy szybko jechać i Ci coś kupić. – Wstałyśmy zapłaciłyśmy za obiad i pojechałyśmy do mojego hotelu po trochę gotówki.
- Zaczekaj tu, a ja szybko skocze na górę. – powiedziałam i popędziłam na ostatnie piętro. Gdy weszłam do sypialni zaczęłam się rozglądać za swoją walizką, w której miałam pieniądze. Wtedy zauważyłam, że na łóżku leży duże pudło, a na nim karteczka. Wzięłam liścik i przeczytałam
„W ramach przeprosin za to, co powiedziałem Dylan’owi. W ramach przeprosin za to co zrobiłem i pewnie zrobię. Będziesz wyglądała w niej pięknie. Luke”
Odłożyłam karteczkę i otworzyłam pudełko. W środku znajdowała się czarna maska z weneckimi zdobieniami i sukienka. Górna jej część była cielista pokryta koronką, a dół, który był odcinany paskiem, był biały, delikatny z dużym rozcięciem na prawej nodze.

Patrzyłam się na otrzymany prezent i nie mogłam wyjść z podziwu. Sukienka była piękna, była po prostu idealna.
- Jak długo może Ci zająć… - odezwała się Lily, ale urwała kiedy zobaczyła sukienkę. – Wow! A  mówiłaś, że nie masz sukienki.
- Dostałam ją. – odezwałam się w końcu gdy odzyskałam umiejętność mowy.
- Od kogo?
- Luke, jako przeprosiny.
- Chyba muszę zacząć się z nim kłócić. – zażartowała przyjaciółka. – Ona jest cudowna.
- Wiem. – powiedziałam. – Nie mogę jej przyjąć.
- Głupia jesteś? Jasne, że ją przyjmiesz,a teraz chodź jedziemy do mnie. 
Przyjaciółka wzięła wielkie poidełko i razem wyszłyśmy z hotelu kierując się do jej apartamentu.
*
- I jak wyglądam? – zapytała się przyjaciółka, kiedy wyszła z łazienki. Miała lekko pofalowane włosy, delikatny makijaż, a na siebie założyła granatową sukienkę w stylu syrenki.
- Prześlicznie. – powiedziałam.
- Dziękuję. – odezwała się - Ok. a teraz leć ty się przebrać i zrobić fryzurę.
Wykonałam jej polecenia. Włosy upięłam w artystyczny nieład. Postawiłam na delikatny makijaż, który składał się z podkreślenia powieki delikatną czarną kreską i nałożeniem błyszczyka na usta. Potem w końcu ubrałam się w sukienkę, która była dla mnie idealna, na samym końcu założyłam maskę.
- Jeny, wyglądasz idealnie. – powiedziała Lily, kiedy wyszłam z toalety.
- Dziękuję.
- To czas na przyjęcie. – powiedziała dziewczyna i razem wyszłyśmy z apartamentu. Nasi partnerzy byli już na sali, więc pojechałyśmy same.
*
     Miejsce, w którym odbywało się przyjęcie było niczym jak z bajki. Ogromny dom, rozciągał się przed nami. Wokół był wielki ogród. Na zewnątrz już było słychać muzykę.

     Razem z brunetką wysiadłyśmy z samochodu i pokierowałyśmy się do wielkich drzwi. Gdy przekroczyłyśmy próg oniemiałam z zachwytu. Wnętrze było ogromne. Wokół widziałam pełno świec, a na suficie wisiał ogromny żyrandol. Pokierowano nas na górę. Dom był istnym labiryntem, znajdowało się tu tysiące korytarzy i jeszcze więcej pomieszczeń. Dokładnie rozglądałam się wokoło, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Przekopanie się przez te wszystkie zakamarki może trwać lata, a jak my mamy to zrobić w jeden wieczór.

W końcu idąc zauważyłam ogromną salę wypełnioną nieznanymi mi ludźmi. Od nich dzieliły nas tylko schody. Lily chwyciła mnie za ramię i razem powoli zeszłyśmy. Widziałam jak prawie wszystkie twarze zwracają się w naszym kierunku. Zauważyłam Luke’a ubranego w czarny garnitur, jego blond włosy były postawione do góry, a oczy zwrócone w moim kierunku, gdy nasz wzrok się skrzyżował chłopak uśmiechnął się przez co moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. W końcu znalazłyśmy się obok nich.
- I plan wtopmy się w tłum diabli strzelił. – powiedział Brian.
- Nie nasza wina, ze wyglądamy doskonale. – odezwała się Lily. – To co teraz robimy?
- Teraz udajemy, że dobrze się bawimy i nie wyróżniamy się. – odezwał się Brian i wziął Lily za rękę. – Mogę prosić do tańca?
- Ależ oczywiście. – uśmiechnęła się dziewczyna i zniknęła na parkiecie z chłopakiem.
Zostałam sama z Luke'iem na środku sali. Ok. muszę się czegoś napić i to teraz. Pomyślałam i poszłam do oddalonego baru. Zamówiłam szampana i zaczęłam rozglądać się dookoła. Widziałam pełno ludzi, którzy śmiali się i dyskutowali na jakieś nieważne tematy. Niektórzy z nich wirowali na parkiecie, a jeszcze inni chodzili po ogrodzie. Po paru minutach kiedy w ręku trzymałam już alkohol obok mnie stanął Luke.
- Jak się bawisz? – zapytał swoim ciepłym głosem.
- Średnio. – przyznałam szczerze i odwróciłam się przodem do chłopaka.
- No to witaj w klubie. – blondyn uśmiechnął się i stuknął swoim kieliszkiem w mój.
Patrzyłam się na tego chłopaka dalej go nie rozumiejąc. Zazwyczaj jest ironiczny, wypełnia go złość, ale czasem jest czuły i otwarty. Intrygował mnie, zastanawiałam się co takiego ukrywa, co się stało w jego życiu, czemu otacza się murem.
- Dziękuję za sukienkę, jest piękna. – odezwałam się w końcu. Skoczek spojrzał na mnie i zlustrował mnie wzrokiem.
- Nie musisz dziękować, wyglądasz w niej ślicznie. – Czułam jak moje policzki zaczynają robić się czerwone. Blondyn przegryzł wargę jak to miał w zwyczaju, po czym delikatnie się uśmiechnął.
- Dziękuję. – powiedziałam w końcu i pochyliłam głowę na dół.
On mnie onieśmielał! Pierwszy raz byłam onieśmielona przez Luke’a. Nie wiem co się stało, ale po prostu to poczułam.
__________________________________________
Okej jest rozdział! :D
Zacznijmy od tego, że bardzo Was przepraszam za to, że tydzień temu go nie było. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie xd ale ostatni tydzień był dość... zwariowany, a wszystko zaczęło się właśnie w sobotę... Anyway obiecuję poprawę :*
Jesteście tu jeszcze miśki? Mam nadzieję, że tak bo akcja nam się rozkręca ^^
Mam do Was pytanie, poznaliśmy już trochę postaci i tak mnie ciekawi, która jest waszą ulubioną? ;)
Dajcie znać w komentarzach, na które czekam i motywujcie mnie do dalszej pracy <3
Dzięki za wszystko i miłego weekendu :*


Theme by Hanchesteria